0%
Still working...

Fragment rozdziału 3

[…] Wyobraźcie sobie poranek: otwieracie oczy i coś jest nie tak. Głowa ciąży, w gardle sucho i drapie, ciało zapocone, a podniesienie się z łóżka graniczy z cudem. Znów przeziębienie. Zdenerwowani zastanawiacie się, ile razy w miesiącu można być przeziębionym. Następnego dnia nie jest lepiej, a trzeciego z trudem otwieracie powieki. Oczy są zapuchnięte, łzawią, a na powiekach wyczuwacie dziwne wypryski. Nos jest wielki i spuchnięty, coś dziwnego się z niego leje. Następnego dnia macie gorączkę,
wrzody w całej jamie ustnej, osłabienie jest coraz większe, a całe ciało was swędzi. Tak mijają tygodnie, może miesiące, nie pamiętacie, kiedy ostatni raz widzieliście słońce, drzewa, trawę. Uśmiechacie się, patrząc na zieloną tapetę, sięgacie osłabioną dłonią i dotykacie flokowanej powierzchni, pod palcami czujecie delikatny meszek. Tęsknicie za wiosną, która przez chorobę was ominęła.

Nie chcę was martwić, ale to typowe objawy chronicznego zatrucia arszenikiem. Lepiej ostatkiem sił wyczołgajcie się z łóżka i uciekajcie z pokoju, a najlepiej z domu. Kto wie, w którym miejscu czai się diabelski pył. Przez ponad 50 lat w XIX wieku występowały dziwne objawy, których lekarze nie potrafili wyjaśnić i które przypisywali zupełnie innym chorobom, od suchot po cholerę. W lutym 1857 roku na łamach „Medical Times and Gazette” pojawiło się pierwsze doniesienie doktora Williama Hindsa. Dżentelmen ten w 1849 roku postanowił trochę odświeżyć gabinet i zamówił jaskrawozieloną tapetę w 2 odcieniach. Jakieś 2 dni po zmianie wystroju zasiadł w pokoju wieczorem i przy lampie gazowej rozpoczął lekturę. Po około 2 godzinach ogarnęła go niemoc, nudności, nastąpił ból brzucha i poczuł skrajne wyczerpanie.

Było dla mnie oczywiste, że to przypadek silnego podrażnienia żołądkowo-jelitowego. To samo działo się każdego następnego wieczoru, kiedy drzwi do pokoju były zamknięte, paliło się światło gazowe i po tym, jak przebywałem w pokoju przez około kilka godzin. Tego rodzaju sprawa zaczęła mnie znacznie irytować i zacząłem podejrzewać, że w samym pokoju czaiło się źródło zła (W. Hinds, Arsenical poisoning by a wall-paper, „The Medical Times and Gazette”, 14.02.1857, t. 1).

Hinds zeskrobał scyzorykiem odrobinę jasnego barwnika z tapety i umieścił w probówce, a następnie poprzez sublimację wytworzył „obfite kryształy kwasu arsenawego”, co znaczyło, że tapetę zabarwiono zielenią Scheelego.
Trzy miesiące później doktor Hinds ponownie opisał kolejne przypadki zatrucia po przebywaniu w wytapetowanych na zielono pokojach, w tym przypadek papugi, która – jak się okazało – „przejawiała pragnienie i ospałość, odmawiała jedzenia i wydawała się stale spać”. Zauważył również, że gdyby sam nie padł ofiarą zielonej tapety, nie wiedziałby, że podobną sprawą zajęła się wcześniej pruska policja sanitarna.
Przywołał tekst doktora Seofferna i zacytował fragment o tym, jak Prusy postrzegały niebezpieczeństwo arsenicznych tapet: „Jeśli zamierzasz przebywać przez dłuższy czas w Królestwie Prus, być może zabierzesz się do tapetowania pokoi. Uważaj, gdy to robisz. Nie daj się złapać policji” (W. Hinds, Another case of arsenical poisoning by a wall-paper, „The Medical Times and Gazette”, 23.05.1857, t. 1.). W Prusach Polizei Physicus, policyjny lekarz sanitarny, pilnował, aby nic nie zostało poczynione z naruszeniem prawa zdrowia publicznego. Doktor pisał:

Anglik, którego znałem, wymyślił sobie, żeby wytapetować salon tapetą o pewnym zielonym odcieniu. Przebywanie w pomieszczeniu podczas wieszania papieru nie jest przyjemne, więc sam był nieobecny. Następnie wrócił i był zaskoczony, gdy okazało się, że pokój nie był w ogóle wytapetowany. Policja wysłała tam ludzi, żeby zdjęli tapetę. Zielony pigment, który tak bardzo podziwiał Anglik, był preparatem arszeniku, zielenią Scheelego; z tego powodu uznano, że zagraża zdrowiu publicznemu1.

[…]

Profesor Stanisław Janikowski, który był dziekanem Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Jagiellońskiego, a także pracownikiem w Katedrze Medycyny Sądowej i Policji Lekarskiej oraz redaktorem wspomnianego „Przeglądu Lekarskiego”, zawiadomił o zatruciu arszenikiem 2 osób mieszkających w pokoju obitym zieloną tapetą. Pacjenci cierpieli na paraliż rąk i nóg, oprócz tego „dostrzeżono podczas choroby wiąd, czyli schnięcie organów porażonych, trudności mowy, zwiększoną wagę ciała i zabarwienie ciemno-cisawe skóry”(„Gazeta Warszawska”, 21.05.1877–2.06.1877, nr 119.). Lekarz i profesor chemii lekarskiej, Aleksander Stopczański, zbadał tapety i potwierdził obecność arszeniku, „który również wyśledzono w wydzielinach chorych”(Ibidem.). Profesor Głównej Szkoły Warszawskiej, Bolesław Fudakowski, bardzo zainteresował się doniesieniami z Krakowa, a że zajmowały go ogólne zagadnienia chemii, medycyny, farmakologii, toksykologii i higieny, sam „znalazł przy poszukiwaniach swoich w pewnym papierze do obicia zielonym 50 miligramów arsenu metalicznego, na jeden metr papieru”(Ibidem.).

„Kurjer Warszawski” donosił również o sprawie mieszkanki z ulicy Oboźnej, która była zmuszona zmienić wystrój mieszkania dopiero co wytapetowanego.

Panna Z. osoba młoda i zupełnie przedtem zdrowa, z niewiadomej przyczyny zaczęła widocznie niknąć i chudnąć z groźnemi objawami dla całego organizmu. Wzywani lekarze wpadali na rozmaite domysły, a jeden z nich zwrócił uwagę na zielone tapety. Analiza wykazała, że w zabarwieniu tem znajduje się spora doza arszeniku („Kurjer Warszawski”, 3.03.1886, R. 66, nr 62a.).

[…]

Pierwsze zbiorowe zatrucie ze skutkiem śmiertelnym miało miejsce w Londynie, w dzielnicy Limehouse, w 1862 roku. Niewielką kamienicę czynszową zamieszkiwała rodzina z czwórką dzieci. Nagle jedno z dzieci poczuło się źle i zmarło, a lekarz okręgowy, pan Horton, nie mógł wytłumaczyć skrajnego wyczerpania dziecka żadną chorobą. Po zgonie dziecka lekarz stwierdził, że przyczyną był dyfteryt. Kilka dni później kolejne dziecko zmarło z podobnymi objawami, a potem trzecie i czwarte. Sąsiedzi byli zaniepokojeni, a w sobotni poranek 21 kwietnia na miejsce posłano doktora Thomasa Ortona, jednego z najbardziej doświadczonych lekarzy na East Endzie, który z ramienia Komitetu Robót Publicznych w Limehouse miał zbadać sprawę zgonów i dokonać inspekcji domu.

Podejrzenie błonicy (lub innej choroby epidemiologicznej) uruchamiało całą procedurę: każda parafia miała swojego urzędnika ds. zdrowia (Medical Officer of Health), który sprawdzał poziom i przyczyny zachorowalności i umieralności w okręgu. W tamtych czasach uważano, że choroby zakaźne, takie jak błonica czy cholera, pochodzą z miazmatycznej atmosfery, która powstawała ze śmieci, ścieków i innych rozkładających się substancji organicznych. Teoria miazmatyczna sięgała starożytnych poglądów, w myśl
których masowe zachorowania i zgony powodują tzw. miazmaty, czyli trujące wyziewy powstałe podczas gnicia, które zanieczyszczają zdrowe powietrze. Po inhalacji tzw. czynnik sprawczy płynął z krwią i zakłócał równowagę wewnętrzną organizmu, co powodowało gorączkę i inne objawy. Niehigieniczne
środowiska mogły przekształcać normalne, niezakaźne choroby w zakaźne i odwrotnie.

Jak mawiał żarliwy miazmatysta Edwin Chadwick: „Każdy zapach to choroba”. Choć udało mu się dokonać wielu reform społecznych, to popełnił jeden błąd, który kosztował go przejście na przedwczesną emeryturę. Chadwick opowiadał się za zmianą szamb, do których gospodarstwa domowe odprowadzały ścieki, na toalety. Kanały, które pierwotnie miały odprowadzać deszczówkę do Tamizy, po jego zmianach odprowadzały ścieki z toalet. Wszystko to było zasysane przez firmy wodociągowe i przekazywane do picia mieszkańcom. Wybuchowa mieszanka brudu, fekaliów, metanu z minimalną
ilością czystej wody skończyła się w 1858 roku tzw. Wielkim Smrodem.

Wróćmy do sprawy Limehouse. Inspektora zaskoczył fakt, że dom był w świetnym stanie, nie był zawilgocony, a wentylacja działała bez zarzutu. Gdzie zatem znajdowały się chorobotwórcze miazmaty? Stwierdził, że przyczyną śmierci dziecka nie była błonica.

[…]

30 kwietnia koroner Middlesex, John Humphreys, rozpoczął śledztwo dotyczące zgonu ostatniego z dzieci, trzyletniej Amelii Turner, rzekomo spowodowanego przez wdychanie „emanacji z zielonej tapety”. Matka dzieci poinformowała doktora Ortona, że wszystkie dzieci zachorowały w ten sam sposób i ostatecznie zmarły z bólem gardła, który przypisano błonicy.
Doktor Letheby, profesor chemii w London Hospital, otrzymał do analizy żołądek i wnętrzności dziewczynki oraz fragmenty zielonej tapety. Jak opisał „The Times” 1 maja 1862: „Odkrył, że [tapeta] zawiera luźno przylegający arszenik w proporcji 3 granów na stopę kwadratową. Nie było emalii, a truciznę można było łatwo zetrzeć” („The Times”, 1.05.1862.).

  1. Ibidem.

Skomentuj