Doktor Jennifer Wallis zajmuje się historią medycyny i psychiatrii na Imperial College w Londynie. Zaprosiłam ją do zielonego pokoju na podsumowującą rozmowę na temat morderczej zieleni z perspektywy historii medycyny.
Czym zajmuje się historyk medycyny?
Obecnie większość mojej pracy stanowi nauczanie, a nie badania. Jest to irytujące, ale jestem na umowie tylko dydaktycznej, co oznacza, że żadne badania, które prowadzę, nie są wspierane przez moją instytucję. Jest to konsekwencja bycia historykiem na uniwersytecie silnie zorientowanym na naukę i medycynę. Gdybym pracowała na wydziałach historii gdzie indziej, miałabym wsparcie finansowe i czas na badania. Ale przynajmniej prawie całe moje nauczanie tutaj dotyczy historii medycyny.
Czego konkretnie nauczasz?
Na Imperial College uczę studentów BS. Są to kursy zespołowe, zajmuję się historią szeroko pojętej medycyny, od sekcji zwłok po rozwój psychiatrii. Studenci to głównie studenci medycyny, którzy przez rok zajmują się czymś nie do końca powiązanym ze swoją jakże praktyczną dziedziną. Jest to trudne, bo rzadko studiowali wcześniej historię, ale również satysfakcjonujące, ponieważ widzę w nich chęć zgłębiania czegoś nowego. Prowadzę również zajęcia humanistyczne w programie nauczania medycznego dla pierwszego roku (o historii medycznego rasizmu, frenologii itp.) oraz dwa moduły dla innego wydziału w formie zajęć wieczorowych oraz moduły opcjonalne dla studentów pierwszego roku innych kierunków. Zajęcia obejmują historię rozprzestrzeniania się zachodniej nauki i tego, jak świat Zachodu zdobywał wiedzę z innych miejsc lub wprowadzał nowe technologie w świecie kolonialnym (misjonarze, astronomia w Indiach, górnictwo w Afryce itp.), a także historię nowoczesnej medycyny i ciała w medycznych eksperymentach. Najdziwniejszy moduł, którym zarządzam, odziedziczyłam po koleżance – to „Kreatywna refleksja w praktyce zawodowej”. Studenci rysują, malują, rzeźbią i piszą o swoich doświadczeniach.
Kiedy dowiedziałaś się, że istniało coś takiego jak arseniczne pigmenty?
Było to chyba na studiach licencjackich historii na Uniwersytecie w Leeds. Główny moduł, który miałam na ostatnim roku, dotyczył historii konsumpcjonizmu, społeczeństwa konsumpcyjnego od XVIII do początków XX wieku, w tym mebli, żywności itp. Jestem pewna, że ten wątek pojawił się, gdy mówiliśmy o domu i higienie. Jednak nigdy nie zagłębiłam się w ten temat, dopóki nie przeczytałam The arsenic century Jamesa Whotrona kilka lat później. Potem, gdy pracowałam nad projektem „Choroby współczesnego życia” na Oksfordzie, już jako postdoc, i przeglądałam wiele czasopism medycznych, uświadomiłam sobie, jak często o tym wspominano. Lekarze opisujący przypadki zatruć, które widzieli, czy też historie o incydentach, jak te o zatruciu słodyczami w Bradford. Jednym z najlepszych czasopism medycznych tamtego okresu był „The Sanitary Record”. Niesamowity zasób, lecz nie w pełni zdigitalizowany, choć wydaje mi się, że Wellcome Library ma zamiar zrobić to w przyszłości.
Wiadomo było, że arszenik jest trucizną. A mimo to ludzie dalej używali go w dekoracjach. Potem pojawiły się pierwsze artykuły o tym, że tapety mogą powodować choroby i śmierć. Niektórzy lekarze w to wierzyli, inni nie. Teoria miazmatyczna miała się dobrze.
Myślę, że mamy skłonność do zakładania, że zmiany w myśleniu i teoriach medycznych są dość nagłe, podczas gdy wiek XIX był trochę pomieszaniem teorii i idei. Podstawowe zasady teorii miazmatycznej istniały już na długo przedtem. Myślę, że Charles Rosenberg o tym mówił, że idea środowiska wpływającego na zdrowie miała się bardzo dobrze od dawna, na przykład szpitale budowano w miejscach z tzw. dobrym powietrzem. Ta idea trwała przez całe stulecie. Współistnienie różnych modeli medycznych, które mogą wydawać się sprzeczne lub przestarzałe, dostrzegłam także w czasie pracy nad tematyką zakładów dla obłąkanych. W takich zakładach nawet przy rozwoju badań bakteriologicznych czy mikroskopowych wciąż odwoływano się do starych poglądów na temat predyspozycji dziedzicznych, ponieważ podejście bardziej naukowe nie zawsze dawało pełnię odpowiedzi. Idea tak zwanego „złego” i „dobrego powietrza” była bardzo trwała, ponieważ pod koniec XIX wieku ludzie wciąż wyjeżdżali w rejsy morskie z powodu chorób, a rodzice zabierali chore na krztusiec dzieci w pobliże gazowni, aby pooddychały tamtejszym powietrzem. Wydaje mi się, że być może niechętnie postrzegano dom jako niebezpieczny, zwłaszcza dom zamożnej klasy średniej, który był urządzony na zielono. Dom został zbudowany jako bezpieczna przestrzeń, sanktuarium, więc byłoby to nieprawdopodobne, by rzeczy w środku mogły stanowić zagrożenie dla zdrowia.
Arszenik pojawia się w wielu przedmiotach, ale są też inne rzeczy, takie jak ałun w chlebie. Poważnym problemem było oczywiście fałszowanie żywności, ale brakowało też regulacji dotyczących kupowania trucizn w aptekach. Pharmacy Act z 1868 roku zapewniała większą kontrolę nad wydawaniem trucizn (takich jak strychnina, o której ktoś mógłby powiedzieć, że brał ją na szczury), ale wykluczała opatentowane leki, takie jak toniki, które mogły zawierać duże ilości alkoholu i innych substancji. Chemicy mogliby nadal sprzedawać na przykład wino z koki, o ile zapłacili odpowiedni podatek. W latach 90. XIX wieku panika wzbudziła zainteresowanie „winami leczniczymi”, ponieważ mogły one zawierać naprawdę mocne składniki, ale nie wymagały recepty. Było wiele obaw, że ludzie przyjmowali leki na własny rachunek bez odpowiedniego nadzoru lekarskiego i chorowali bądź się uzależniali. Takie praktyki, jak przyjmowanie małej ilości strychniny jako czegoś na wzmocnienie, nadal się zdarzały pod koniec wieku – na przykład słynny przypadek Maybricka obracał się wokół tego, czy zmarły sam przyjął strychninę dobrowolnie, czy też otrzymał większe dawki trucizny ukryte w jedzeniu przez żonę.
Jak to jest podchodzić z Bradford? Kiedy poznałaś niechlubną historię swojego miasta?
Nigdy nie uczyliśmy się o takich rzeczach w szkole, mimo że Bradford ma wiele ciekawych miejscowych historii (na przykład obszar Saltaire wokół Salt’s Mill, który został zbudowany jako miasto robotnicze i jest absolutnie piękny). Bradford ma słabą reputację wśród wielu ludzi, którzy nie są stąd.
Gdy widzisz reakcje ludzi, gdy mówisz że pochodzisz z Bradford, to bardzo dobry wskaźnik tendencji politycznych. Bradford jest bardzo wielokulturowym miastem, zawsze istniały tam bardzo biedne obszary i zawsze było to tętniące życiem miasto przemysłowe. Więc mogę sobie wyobrazić, jak sprawa zatrucia słodyczami przyciągnęła wówczas uwagę kraju.
O sprawie w Bradford pisała nawet polska gazeta, wiec nie był to tylko lokalny rozgłos. Nie mogę zrozumieć, że inne europejskie kraje zakazały morderczej zieleni, a Wielka Brytania nie dokonała tego w ogóle w XIX wieku. Dlaczego według Ciebie tak było?
Myślę, że Whorton dobrze to ujął, że Brytyjczycy w tamtym czasie byli dość powściągliwi w regulowaniu rynku, ponieważ uważali to za rodzaj niepotrzebnej paternalistycznej interwencji. Gdyby chciano uregulować sprzedaż trutki na szczury, mogłoby to doprowadzić do poważnych problemów w niektórych obszarach miejskich, gdzie było przeludnienie i słabe warunki mieszkaniowe. Ustawa z 1851 roku o regulowaniu sprzedaży arszeniku wymagała od klientów, aby podpisali się w „księdze trucizn”, ale prawie każdy mógł sprzedawać trucizny. Ustawa z 1868 roku ograniczyła sprzedaż do osób, które były aptekarzami. Próby ustalenia poziomu tolerancji dla arszeniku w takich przedmiotach jak tapety mogły być utrudnione przez nieporozumienia. Biorąc pod uwagę, że był to okres, w którym pojawiło się wiele nowych testów chemicznych, metod laboratoryjnych, być może niełatwo było o zgodę co do tego, jak dokładnie mierzyć akceptowalny poziom arszeniku w rozmaitych produktach. Wciąż jeszcze próbuję zgłębić informację o tym, co dokładnie ustawodawstwo w XX wieku zrobiło w praktyce po ustawach o truciznach z 1933 i 1872 roku. W czasopismach medycznych zawsze pojawiało się napięcie, jeśli chodzi o zrozumienie potencjalnie niebezpiecznych substancji. W książce Iana Burneya Poison, Detection and the Victorian Imagination pisze się o serii artykułów w czasopismach medycznych o „zjadaczach arszeniku”, którzy wydawali się czerpać korzyści z jego spożycia. Wydaje mi się, że w końcu logika pozostawienia wszystkiego siłom rynku poszła w tym kierunku: jeśli reklamowałabyś produkty bez arsenu wśród konsumentów, być może wybraliby właśnie te, a nie te trujące, i popyt zniknąłby. Ponadto zieleń – jak każda moda – przeminęła i ludzie zaczęli uwielbiać inny kolor.