Drodzy czytelnicy, przedstawiam wam najbardziej monochromatyczną książkę 2021 roku.
Jest o zieleni. Ale opisana przeze mnie zieleń nie jest kolorem szczęścia, nadziei, budzenia się nowego życia. Nic z tych rzeczy. To zieleń zabójcza.
W XIX wieku pewien zielony pigment stał się bardzo modny, a wszystko dlatego, że wcześniej nie udało się uzyskać tak intensywnej barwy naturalnymi sposobami. Szaleństwo rozpoczęło się na obrazach, ale potem dotknęło każdej dziedziny życia: wystrojów wnętrz od tapet po poszewki i zasłony, piękne suknie balowe, zwykłe podszewki kapeluszy, słodycze, opakowania, bilety do teatru, czy zabawki. Gdzie człowiek nie spojrzał, widział jadowitą zieleń.
Przedstawiam wam historię pigmentu o nazwach: zieleń Scheelego, szwajnfurcka, paryska, angielska, wiedeńska. Ale było ich o wiele, wiele więcej. Wszystkie piękne i trujące, zawierały bowiem arszenik.
Lubicie XIX wiek, chemię i medycynę historyczną? Lubicie czytać o nieprzyjemnych i czasem makabrycznych rzeczach? Chcecie wiedzieć, czy można lizać książki o zielonych okładkach w bibliotece? Oraz wiele innych przedziwnych rzeczy, które nawet nie przychodzą wam do głowy?
To jest książka dla was! Zapraszam na podstronę Recenzje zieleni i przeczytajcie jak Zieleń zawładnęła sercami czytelników.
A teraz czas na odpowiedź, dlaczego w ogóle napisałam książkę o historii zieleni Scheelego i Szweinfurckiej?
Odpowiedź jest prosta i być może dla niektórych bezsensowna: miałam już sporo materiałów. Po co się trudzić od samego początku, skoro część pracy ma się za sobą? Historia sięga roku 2015, gdy napisałam na bloga post o morderczej zieleni. Potem pomyślałam sobie, że zieleń jest świetnym materiałem na wiktoriański kryminał o trucicielce bądź trucicielu, ale przecież ja nie czytam kryminałów1, a co dopiero taki napisać.
Gdyby wtedy zadano mi ulubione pytanie rekruterów: gdzie widzę się za pięć lat, do głowy by mi nie przyszło, że na świecie szalała będzie pandemia, a ja będę pisała książkę o trującym pigmencie. Kiedy na targu w Wuhan zarazę przywlokło jakieś zwierzę, na które narobił nietoperz, ja uznałam, że nigdy nie skończę moich rozgrzebanych książek, bo nie klei się fabuła, bo straciłam do bohaterów serce, bo już mi się nie chce itp. Za to pomyślałam sobie, że pisanie non-fiction będzie o wiele prostsze – nic tylko dużo researchu, który tylko trzeba będzie ogarnąć i napisać coś sensownego. Nie potrzebna jest fabuła ani bohaterowie. Bułka z masłem.
Spoiler: to nie była bułka z masłem!
Sucha wczorajsza bułka przerodziła się w mozolną pracę nad stworzeniem struktury, żeby czytelnicy się nie zanudzili opowieściami o oktaedrycznych kryształach, aby nie było zbyt dużo opisów koloru wydzielin oralnych i fekalnych, aby od dat i nazwisk nie rozbolała głowa2. A kiedy myślałam, że już mam wszystkie możliwe materiały i mogę skupić się na pisaniu, znajdowałam nowe artykuły, które prowadziły jeszcze głębiej w zielone odmęty. Albowiem z pisania najbardziej lubię research!
Nadszedł pierwszy lockdown. Choć była wiosna, to nie było się z czego cieszyć. Pandemia się rozszalała, urlop trzeba było przełożyć na nie wiadomo kiedy, człowiek bał się iść do sklepu, a w pracy doszedł jeszcze stres, że nas wszystkich zwolnią. Można by rzec, że dostanie pierdolca było bardzo prawdopodobne. I właśnie mordercza zieleń z arszenikiem pewnie uratowała moje zdrowie psychiczne w 2020 roku. Co nie poprawia tak nastroju w czasach pandemicznych jak czytanie i pisanie o truciźnie!
Mam nadzieję, że książka spełni oczekiwania zarówno miłośników makabry, jak i fanów chemii i medycyny historycznej, tych zainteresowanych sztuką oraz takich, którzy ogólnie lubią XIX wiek.